sobota, 24 sierpnia 2013

Początki i tarta orkiszowa.




Wierzę, że jedzenie pozwala nam poczuć się bezpieczniej, zmienić nastawienie, znaleźć inne spojrzenie na wiele spraw. Możemy gotować i jeść wspólnie lub w samotności, próbować czegoś nowego lub wracać do smaków z dzieciństwa. Być może na co dzień się nad tym nie zastanawiamy, ale myślę, że wybory związane z jedzeniem - począwszy od dodatków do zwyczajnej (lub nie!) kanapki, a kończąc na tortach na specjalne okazje - mówią o nas więcej, niż mogłoby się wydawać. To pewnie dlatego są składniki, z których zrezygnowanie przychodzi łatwo i takie, bez których nie wyobrażamy sobie kuchni. 
Dość oczywiste jest, dlaczego w czasie sesji jestem w stanie (a nawet muszę) zjeść więcej czekolady niż kiedykolwiek indziej. Stres i zmęczenie robią swoje. Podobnie nietrudno jest domyślić się, dlaczego w Berlinie bez najmniejszych wyrzutów sumienia zajadam się frytkami i falafelem, wzbudzając tym zdumienie nawet dobrze znających mnie osób. ("Anna Pietrucha. Człowiek, który nie je nawet białego pieczywa. Mogę Ci zrobić zdjęcie? Ale tak, żeby było widać frytki." - naprawdę tak było.) Atmosfera miejsca, poczucie, że czas, który przeżywamy jest w jakiś sposób specjalny. (Choć pewnie wielu z Was wolałoby uczcić coś "specjalnego" wystawną kolacją, a nie czymś, co kwalifikuje się raczej do fast foodów;) spróbujcie w Berlinie - zrozumiecie.)
Ale dlaczego jesteśmy przekonani, że pewnych dań nie lubimy, mimo że nigdy ich nie próbowaliśmy? Dlaczego przygotowując kanapkę, omleta lub sałatkę, łączymy produkty w ten, a nie inny sposób? Dlaczego pierogi kupione na targu bożonarodzeniowym, po całym dniu zajęć, zjadłyśmy z Zuzą z prawdziwą przyjemnością, mimo że nie były nawet w połowie tak dobre, jak te babcine?
Proust miał magdalenki, Nora w “Domu lalki” w tajemnicy przed mężem jadła makaroniki, o emocjach i smaku opowiada cała książka "Tost. Historia chłopięcego głodu" Nigela Slatera, a dla Kubusia Puchatka świętość to baryłka miodu. Umawiając się na mieście ze znajomymi zazwyczaj zwracamy uwagę na to, co będziemy mogli zjeść w danym miejscu, czasem już wieczorem planujemy śniadanie, a instagram jest pełny zdjęć przekąsek, deserów, obiadów…
Przecież każdy nasz posiłek coś o nas mówi. Podchodzimy do jedzenia jak do przyjemności, możliwości odżywienia organizmu i dostarczenia potrzebnej mu siły, a czasem po prostu paliwa, nad którego jakością się nie zastanawiamy. Niektórzy wciąż myślą o jedzeniu, podczas gdy inni, pochłonięci obowiązkami lub pasjonującym zajęciem, zupełnie o nim zapominają - każdy z nas ma na tę kwestię inne spojrzenie, tak, jak każdy z nas ma własne życie, swoje osobiste problemy i radości.
Uwielbiam gotować, bo kiedy gotuję z kimś, mam okazję spędzić miło czas, porozmawiać, czy po prostu - dobrze się bawić. Natomiast kiedy gotuję sama, mogę stworzyć coś zupełnie nowego, wypróbować własne pomysły lub sprawdzić przepisy, które mnie inspirują. To mnie odpręża, poprawia mi humor i jest równie ważne, jak sam posiłek. Czas spędzony w kuchni nie tylko daje mi pewność, co jest na moim talerzu, ale również pozwala bardziej docenić każde danie. Dobrze jest jedząc (ale też zajmując się czymkolwiek innym) pamiętać o wyjątkowości, z którą mamy okazję się zetknąć. To naprawdę cudownie wpływa na nasz nastrój i sprawia, że bardziej cieszymy się życiem. Dlatego tak ważne dla mnie jest zwracanie uwagi na to, co jem i słuchanie wewnętrznego głosu, który podpowiada, czego potrzebuję.
Gotowanie dla bliskich i częstowanie ich, to kolejna rzecz, za którą kocham kuchnię. Przecież każdy lubi czuć się potrzebny, a kto jest bardziej "pożyteczny" niż ten, kto nas karmi?;) Nie każdemu z Was mam możliwość osobiście przynieść słoik domowego dżemu i nie dam rady wszystkich zaprosić na obiad, ale mogę się z Wami podzielić moimi przepisami. Na jedzenie zdrowe, smaczne i takie, które każdy da radę przygotować w domu.
A skoro dziś pierwszy post, który, mimo że wyczekiwany, nie przyszedł mi najłatwiej na świecie, to danie będzie z gatunku tych, które czynią świat (przynajmniej ten mały, tuż obok nas) choć trochę bezpieczniejszym. Zapraszam na orkiszową tartę ze śliwkami, morelami i miodem.

Składniki: (na ciasto o średnicy ok. 23 cm)
- 280 g mąki orkiszowej (jeśli nie macie do takiej dostępu, możecie - jak ja - zmielić orkisz w młynku do kawy i przesiać przez sitko)
- 160 g mąki ziemniaczanej
- 1/2 łyżeczki cynamonu
- 170 g masła
- 1 jajko
- 75 g miodu
- świeże śliwki i morele, ok. 25 szt. średniej wielkości
- ew. cukier puder do posypania

Przygotowanie:
1) Do dużej miski (tej "docelowej") przesiej oba rodzaje mąki i cynamon.
2) Dodaj pokrojone masło i wyrabiaj palcami, aby powstało sypko-grudkowate ciasto.
3) W mniejszym naczyniu utrzyj jajko i kiedy będzie już dość puszyste, dodaj miód. Ucieraj, do połączenia się składników.
4) Dodaj jajko z miodem do miski z mąką i masłem. Wyrabiaj ciasto tak, żeby było jednolite i nie przyklejało się do rąk. Jeśli jest zbyt lepkie, możesz dosypać trochę mąki, zaś jeśli jest zbyt twarde - dolej odrobinę zimnej wody.
5) Ciasto podziel na dwie równe części, uformuj z nich kule, zawiń w folię i włóż na godzinę do lodówki. Jeśli się spieszysz, to… nie wolno się spieszyć. A tak naprawdę: możesz skrócić czas o połowę, a lodówkę zastąpić zamrażarką.
6) W międzyczasie umyj owoce, pokrój je na połówki i wyjmij pestki. Piekarnik rozgrzej do 170 stopni (to wersja z termoobiegiem; jeśli wybierasz opcję "tradycyjną" albo po prostu życie wybrało ją za Ciebie, to podkręć temperaturę do 180 stopni), a formę  do pieczenia posmaruj masłem.
7) Kiedy ciasto już się wyleży w zimnie, wyjmij jedną kulę, rozwałkuj na placek i wyłóż nim dno tortownicy. Nie przejmuj się, jeśli się porwie - możesz "łatać" dziury już na blasze. Pamiętaj tylko, żeby dobrze zakleić pęknięcia.
8) Na surowe ciasto wyłóż owoce, skórką do dołu. Dobrze przyciskaj i układaj je ciasno, bo obkurczą się w czasie pieczenia.
9) Teraz czas na drugą kulę. Uformuj z niej wałeczki o grubości ok. 1 cm. Najdłuższy z nich wykorzystaj jako okrągłą "ramkę" na wierzch ciasta, a z pozostałych ułóż kratkę. Aby dekoracja przetrwała w piekarniku, zwróć uwagę na dokładne łączenie fragmentów ciasta.
10) Piecz ok. 50-60 minut, aż wbity w ciasto patyczek będzie suchy. Ciasto nie ma jak opaść, więc bez obaw możesz otwierać piekarnik i sprawdzać gotowość tarty. 
11) Ostudzone ciasto można posypać cukrem pudrem, ew. odrobiną cynamonu. Smacznego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz